poniedziałek, 14 marca 2016

Wielka Sowa i gruby kot

Niedzielny poranek, chwilę przed szóstą, siedzę w kuchni i smażę naleśniki na śniadanie i jako prowiant na wypad w Góry Sowie. Jedziemy z Łątkiem do Walimia by sprawdzić jak ma się tam zima. Dojeżdżamy na miejsce przed 9, ale jakoś nie widzimy miejsce do zaparkowania, więc Łątek kieruje się na jemu wiadomy parking na przełęczy Walimskiej(755), gdzie w latach 1870-1945 istniało schronisko Sieben Kurfürsten (Siedmiu Elektorów). O ile lepiej zagospodarowane były Sudety przed wojną! Ale teraz też jest fajnie, są, poza Karkonoszami, uroczo dzikie.
Przełęcz Walimska i szadź na drzewach
Sceneria bajkowa, temperatura minusowa, śnieg prawie doskonale przyczepny.Za 5 dziewiąta ruszamy niebieskim szlakiem na Wielką Sowę. Jestem pierwszy raz w tym miejscu, Łątek przez pewien krótki czas pełni honory przewodnika. Szlak wąski, ale przetarty. Mijamy jednego turystę i już mamy przed sobą świeżą warstwę śniegu, który spadł w nocy. Wokoło utrzymuje się solidna mgła, Łątek forsuje mocne tempo, okulary mi parują. Łątek ma na sobie buty na asfalt z przewiewną siateczką, więc szybko łapie wilgoć w bucie. Kolejny osobnik mający w głębokim poważaniu, że jest zima i jest zimno.
Oblodzone przeszkody na szlaku
Szlak niebieski dochodzi do żółtego, który prowadzi tzw. Cesarską Drogą, która dociera tu od strony Małej Sowy. Na Wielkiej Sowie(1015) jesteśmy po 30 minutach.
Czeka tam na nas Kot, wielki, gruby i puszystym futrem, którego chyba nie widzę tu już pierwszy raz, spotkałem go już tutaj w maju 2014 roku, gdy nocowałem na Wielkiej Sowie w wiacie. Wtedy miałem kiełbasę, by podzielić się z kotkiem, ale teraz moje wegańskie naleśniki nie zrobiły na mim wrażenia. Poza nami i kotem spotkaliśmy dwóch narciarzy biegowych, którzy uciekli jak tylko nas zauważyli.
Mój plan, by dalej biec niebieskim szlakiem okazał się nie do zrealizowania, szlak był nieprzetarty, postanowiłem ruszyć Głównym Szlakiem Sudeckim w kierunku Kalenicy. Tu trasa już przetarta i szeroka, widać ślady nart, i widać że było to miejsce odwiedzane przez ratrak. Ok, to nam pasuje, pędzimy do przełęczy Kozie Siodło(855). Dalej lekko pod górę na Kozią Równię(930), później fajny, długi zbieg do przełęczy Jugowskiej(805).
parking na przełęczy Jugowskiej
Kawałek poniżej przełęczy jest schronisko Zygmuntówka(740), i zaraz za nim zaczyna się podejście na Rymarz(913). Teraz tylko Słoneczna(949) i już będziemy na Kalenicy. Na Słonecznej urządzamy krótki postój. Ja przekonuję się w końcu do mojego plecaczka, całkiem fajna sprawa na takie krótkie wypady.
Konsumuję naleśnika na Słonecznej

Pędzimy w dół, potem znowu trochę w górę, podziwiając pokryte szadzią drzewa i gałęzie tak obciążone, że przeszkadzają nam w pokonywaniu szlaku. Zaraz przed Kalenicą znajdują się tzw. Dzikie Skały, pięknie wyglądające w zimowej scenerii.
Łątek na tle Dzikich Skał
Kalenica(964), trzecia pod względem wysokości góra w Górach Sowich, posiada wieżę widokową i wiatkę. Kolejny raz nie wchodzę na górę, ponieważ wiem jak wygląda mgła z wysokości kilkunastu metrów. Może następnym razem dane mi będzie obejrzeć panoramę tego miejsca. Teraz, na wniosek Łątka i jego bolącej stopy, postanawiamy że zbiegamy do Bielawskiej Polanki(803). I po 110 minutach w trasie zaczynamy wracać do samochodu. Nigdy nie planowałem trasy tak, by wracać po swoich śladach, ale teraz odkrywam zalety takiej opcji - droga powrotna szybko mija, poza tym widoki są całkiem inne. Wracając spotykamy już parę osób, a już na samej Wielkiej Sowie kilkanaście. Z kolei Kota coś nie widać.
Na schodach do wieży widokowej
Bez zwłoki ruszamy w dół, po drodze zauważam zmiany - konar obciążony szadzią oderwał się i spadł na szlak. Nie jest jednak całkiem bezpiecznie, coś takiego uderzając w moją głowę mogłoby mnie uszkodzić.

Tego tu nie było


Zaraz też doświadczam co to znaczy ryzyko, przewracam się omijając piechura z kijkami, wbiegłem w przemarznięty na wierzchu śnieg. Trzymając zaparowane okulary w ręce, na szczęście nic się im nie stało.
 Na parkingu stoi już spora liczba aut, ludzie się ruszyli w góry. Do samochodu docieramy o 12:25, czyli w trasie byliśmy 3:30, pokonując 24,7 km i 1051m przewyższenia - czyli bardzo powoli jednak. Na sam koniec spontaniczna sesja zdjęciowa topless, niestety nie prezentujemy się korzystnie.