wtorek, 13 września 2016

Kraków - Rabsztyn, czyli sprawdzam jak wygląda Szlak Orlich Gniazd



    W ramach rekonesansu Szlaku Orlich Gniazd postanowiłem ruszyć w trasę, by ją trochę przetestować. Rozpocząłem bieg w miejscu, w którym się szlak rozpoczyna, czyli przy pętli tramwajowej "Krowodrza Górka" w Krakowie, a to, jak potoczy się moja dalsza droga - nie miałem jeszcze pojęcia.







   Początek szlaku zaczyna się niepozornie, łatwo go nie zauważyć, jeśli się go nie szuka. W drogę ruszam chwilę przed 8 rano - wykorzystuję okazję, gdy żona jest akurat w pracy w sobotę. Miejski początek trasy nie jest przyjemny, w dodatku temperatura mimo porannej pory jest już niesprzyjająca bieganiu, w dodatku słońce intensywnie świeci. Oczywiście gubię szlak, który skręca w Parku Krowoderskim - ja biegnę prosto. Po nadłożeniu ponad kilometra drogi wracam się ulicą Opolską, i już później bez przeszkód docieram do obrzeży Krakowa i Czerwonego Mostku, czyli stuletniego wiaduktu wojskowego zbudowanego przez armię Austro-Węgier w celu poprawienia możliwości przegrupowywania się wojsk w okolicach fortu Pękowice.

Czerwony mostek - kawał solidnej, austriackiej roboty

    Warto wspomnieć, że pod tym mostkiem, i jeszcze spory kawał dalej, równolegle ze Szlakiem Orlich Gniazd wiedzie Via Regia, historyczny szlak handlowy, jedna z gałęzi Drogi Św. Jakuba wiodącej do Santiago de Compostela.
    Bez żalu opuszczam Kraków, mijam Pękowice i zachwycam się widokami. Zaczynają się pierwsze konkretniejsze pagórki.

Widok na dolinę Prądnika spod Giebułtowa

      Przechodzę przez Giebułtów, gdzie nabieram sobie wody z kraniku przy cmentarnym murze. Jestem do tego zmuszony, gdyż nieopatrznie wziąłem ze sobą tylko półlitrową butelkę wody, co przy temperaturze podchodzącej pod 30 stopni jest zdecydowanie zbyt małym zapasem wody. Z Giebułtowa przez wąwóz Kwietniowe Doły zbiegam do Prądnika Korzkiewskiego.

Wąwóz Kwietniowe Doły - nawierzchnia wzmocniona geokratką komórkową
Z Prądnika Korzkiewskiego dłuższy odcinek asfaltem już doliną Prądnika - początkowo w cieniu drzew, później już w częściowo odkrytym terenie. Pojawiają się pierwsze wapienne skałki. Przed wkroczeniem do Ojcowskiego Parku Narodowego napotykam się jeszcze na tzw. źródło w Prądniku Korzkiewskim, najwydajniejsze źródło na tym terenie, z szybkością wypływu od 5 do 13 l/s.

Pierwsze formacje skalne na trasie

Krowy też korzystają z dobrodziejstw doliny Prądnika
 
         Po znalezieniu się w Parku Narodowym droga staje się asfaltowa i przebiega w pięknej i płaskiej dolinie Prądnika. Zaczynam spotykać większą liczbę rowerzystów, którzy korzystają z wygodnej drogi z ładnymi widokami. Woda mi się kończy, dlatego cieszę się wiedząc, że niedługo będę mógł zaczerpnąć jej ze Źródełka Miłości - którego naturalny wypływ znajduje się przy Bramie Krakowskiej, 100 m od wturnego, obudowanego źródła. Co prawda woda podobno nie nadaje się do bezpośredniego spożycia, ale mi się nic nie stało, a wypiłem ponad pół litra.
       Przy źródełku miłości uprzejmy rowerzysta robi mi też zdjęcie na tle skały zwanej Rękawicą. Zaglądam też do jaskini Krowiej.


Skała Rękawica - ale gdzie są dokładnie palce to nie wiem
Brama Krakowska - dawniej tędy prowadził szlak handlowy z Krakowa na Śląsk

Jaskinia Krowia - niewielka i nudna

     Dalej już docieram do Ojcowa, niewielkiej wsi o turystycznym charakterze, będącej siedzibą Ojcowskiego Parku Narodowego. Na wejściu do miejscowości położone są stawy hodowlane z Pstrągiem Ojcowskim, zasilane krystalicznie czystą źródlaną wodą. W niewielkim oddaleniu widać Zamek w Ojcowie z drugiej połowy XIV w., do którego zmierzam. Nie mam czasu by go zwiedzać, zresztą już kiedyś to robiłem. Kontynuuję podróż i docieram do Kaplicy na Wodzie - wybudowanej w 1901 roku, położonej na dwóch brzegach Prądnika, co związane jest z podaniem o ominięciu zakazu władzy carskiej budowania na ziemi ojcowskiej.

Zamek w Ojcowie

Kaplica na Wodzie

   Biegnę dalej szlakiem, w kierunku drogi wojewódzkiej 773. Tam spotykam ciekawe skałki - Pochylce. I chyba zapatrzony w nie omijam czerwony szlak, poruszając się drogą 773 w kierunku Sułoszowej.
Omijam tym sposobem wzgórze Grodzisko - no szkoda. Wcześniej też postanawiam, że biegnę dalej aż do Rabsztyna, a potem się zobaczy co dalej.

Pochylce
          Szlak czerwony dochodzi do drogi, i dalej już nim kieruję się pod górę, lasem w kierunku zamku Pieskowa Skała. Docierając już blisko zamku napotykam się na parking i sporą liczbę turystów. W końcu niedawno otwarto z powrotem zamek do zwiedzania, działa też nowa restauracja. Zatrzymuję się na dziedzińcu zamkowym by w końcu coś zjeść. Wody znowu brak, uzupełniam braki w restauracyjnej toalecie. Postój zajmuje mi jakiś kwadrans i biegnę dalej.

Pieskowa Skała - widok z dziedzińca na wejście do części pałacowej 
       Wybiegam z zamku i tym razem asfaltem kieruję się w kierunku centrum Sułoszowej, w której administracyjnie położona jest Pieskowa Skała. Sułoszowa to właściwie ulicówka, jedna z dłuższych w Polsce, ma 9 km wzdłuż drogi 773, którą teraz podążam. Miejscowość jest wąska, ograniczona  Prądnikiem i wapiennymi skałami. Po długim odcinku dobiegam do centrum, w którym znajduje się zabytkowy kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa z 1939 roku.

Ciekawie jak się mieszka w cieniu takiej skalnej ściany?

Zabytkowy kościół w Sułoszowej
 
        Za kościołem szlak skręca w lewo, pod górę, w pola. Mi kończy się jak zwykle woda, a punktu gdzie mógłbym ją uzupełnić nie widać. Na razie wdrapuję się na wzgórze Kamieniec (481 m.n.p.m.), gdzie napotykam na asfaltową szosę i podążam nią w prawo, w kierunku Zadola Kosmolowskiego.

Widok ze stoków Kamieńca na Sułoszową

        Po pokonaniu kilku kilometrów docieram do Zadola, postanawiam znaleźć sklep lub poprosić ludzi o wodę z kranu. Wypada ta druga opcja, tyle że gospodyni nie pozwala mi napełnić butelki, przynosi pełną półtoralitrową butelkę wody mineralnej. I tak wielce zadowolony w dalszą drogę ruszam już trochę lepiej zabezpieczony. Z Zadola szlak skręca w prawo, na północ. Coś gubię się, GPS wskazuje że jestem na szlaku, chociaż wszedłem w ścieżkę, która się nagle rozmywa między krzakami. Nic to, przedzieram się w dobrym kierunku. Dochodzę do drogi ze szlakiem, która później przecina drogę 773.

Gdzieś tam, za Zadolem Kosmolowskim, gubię szlak

         Dalszy przebieg szlaku jest monotonny. Piaszczysty las, trochę pagórków, trochę rowerzystów. Wyżyna Olkuska w tym miejscu jest całkiem nudna, w porównaniu np. do rejonu Ojcowskiego Parku Narodowego. Docieram w końcu do podnóża Januszkowej Góry ( 449 m.n.p.m.). Zbaczam ze szlaku by wejść na szczyt. Po drodze napotykam się na wspinaczy zdobywających wapienne skały. Docieram do Januszkowej Szczeliny - jednej z najgłębszych jaskiń na terenie wyżyny Olkuskiej. Szczyt, kawałek wapiennej skałki, i z powrotem w dół.

Wspinacze na zboczach Januszkowej Góry
              Dalej szlak prowadzi już do Rabsztyna, chwilę prowadząc drogą 783 i przecinając tory kolejowe. Jeszcze chwilę idę lasem i ukazuje mi się trzeci już zamek - Rabsztyn. Jeszcze tylko podejście na wzgórze i mogę go podziwiać z bliska. Tak jak Ojców i Pieskowa Skała, był on częścią budowanego przez Kazimierza Wielkiego systemu Orlich Gniazd. Nazwa Rabsztyn jest pochodzenia niemieckiego, od Rabestain - Krucza Skała. Przed zbudowaniem tu zamku kamiennego przez Kazimierza Wielkiego, był tu gród drewniany. Bama wjazdowa prowadzi do zamku dolnego, a właściwie renesansowego pałacu.
             Żegnam się z zamkiem i biegnę dalej, schodzę ze szlaku i kieruję się drogą na Olkusz - napotykam na przystanek autobusowy i pana, który mówi że za parę minut jedzie autobus do Olkusza. Z Olkusza już prędko do Krakowa i tak kończy się moja wycieczka.


Zamek na skałach i po lewej stronie ruiny renesansowej części pałacowej


Widok od strony drogi na Olkusz

        Wedle Endomondo trasa liczyła ponad 54 km. Pokonałem ją w 7h, dlatego też nie byłem bardzo zmęczony. Przewyższenia były niewielkie, ale jednak nie było płasko. Wyżyna Olkuska to jednak nie góry, ale warto się wybrać w te rejony. Jak się potem okazało, to było moje ostatnie dłuższe wybieganie przed stukilometrowym Biegiem 7 Dolin w Krynicy. Odcinek od Sołuszowej do Rabsztyna - nieatrakcyjny turystycznie, monotonny. Na pewno nie polecam go jako celu wędrówki. Za to Ojcowski Park Narodowy to idealna opcja na weekendowy wyjazd.