piątek, 12 lutego 2016

Wałbrzyskie impresje

         W zeszłą sobotę wybraliśmy się z Czarkiem w góry. Były różne propozycje, jednak wygrał pragmatyzm i starym zwyczajem udaliśmy się do Wałbrzycha - mekki Wrocławskich biegaczy. Ten idealny punkt wypadowy po  raz kolejny spełnił nasze wymagania i zaskoczył wspaniałymi doznaniami. 
Busem, którego przystanek znajduje się nieopodal mojego mieszkania, jedzie się do Wałbrzycha nieco ponad półtorej godziny. I to jest jeden z ważniejszych aspektów w bieganiu zimą - krótka podróż - dłużej mamy jasno na trasie. Kolejna ważna sprawa - cena, jedynie 12 pln w jedną stronę, do zaakceptowania w napiętym bardziej niż państwowy budżecie. Wysiadamy w samym centrum miasta, zaraz koło rynku, pierwsze kroki kierujemy tradycyjnie do Netto znajdującego się po drugiej stronie ulicy. Nie wiem która jest to nasza tam wizyta, ale sklep już dość dobrze znamy, kupujemy wodę i w drogę, jest 9 jak wyruszamy na szlak. Skandalicznie późno. Trasa wiedzie żółtym szlakiem przez Wałbrzych, koło Starej Kopalni - muzeum górnictwa.








 Po paru kilometrach zaczyna się podejście pod Chełmiec(851), i od razu też mamy więcej śniegu, którego w mieście prawie nie było. Pogoda spoko, tylko dużo chmur i wieje. Poza tym temperatura dodatnia, panta rhei. Powiedzieć, że Czarek ma mokro w bucie, to nic nie powiedzieć. Ja mam te same buty, Kalenji Kapteren 50 ,ale ja nie mam potężnych dziur z przodu buta.





Ale chłopaki nie płaczą. Poruszamy się wolniej niż ustawa przewiduje, to chyba przez ten rozmiękły śnieg. Zbiegając z Chełmca spotykamy biegacza, pierwszego i ostatniego tego dnia, potem obserwujemy tylko ślady biegowych butów na śniegu. I tak, z Chełmca zbiegamy do Boguszowa, przebiegamy przez rynek i koło stacji kolejowej kierujemy się w stronę Dzikowca(836), jednocześnie opuszczamy region Gór Wałbrzyskich, wkraczając w bardzo podobne do nich Góry Kamienne. Na Dzikowcu jestem dopiero drugi raz w życiu, ciekawa górka, po drodze na szlaku mijamy tylko jednego turystę - Przewodnika Sudeckiego, jak wnioskujemy z jego naszywki na plecaku. Obok szlaku biegnie też trasa downhillowa, ale to już nie moja bajka. Niestety nie jest nam dane obejrzeć sławnej, nowej wieży widokowej, która widocznie leży poza zasięgiem szlaku :)



 Z Dzikowca niebieskim szlakiem kierujemy się na Lesistą Wielką(851). Oczywiście przez chwilę gubimy szlak, ale szybko wracamy na właściwe tory. Podejście spoko, sporo śniegu i chyba minimalnie poniżej zera. Po drodze przechodzimy przez Stachoń(808), którego byśmy nie zauważyli gdyby nie tabliczka, ponieważ wierzchołek jest słabo zaznaczony w terenie. Docieramy do Lesistej, słynnej ze szczelin wiatrowych, których oczywiście nie mamy czasu oglądać, a nawet zauważyć. Następnym razem trzeba je będzie obejrzeć. Na szczycie mamy węzeł szlaków i wiatę, nie jest to chyba popularne miejsce, ponieważ czerwony szlak w kierunku Sokołowska jest nieprzetarty.



 Biegniemy w dół, po jakimś czasie nie wiadomo skąd pojawiają się ślady butów biegowych, oraz oznaczenia trasy Sudeckiej Setki, które oczywiście były też wcześniej na trasie. Szlak prowadzi szeroką drogą, ale po jakimś czasie nie widzę znaków szlaku. Dzwoni do mnie Czarek i  pyta jak biegłem. Bo trochę mu uciekłem na zbiegu. No a co on nie widzi mojego tropu? Mówię mu że ma lecieć za śladami. Potem okazuje się że szlak odbijał w lewo, ale oczywiście był nieprzetarty, a ja pobiegłem za tropem biegczy. Docieramy do Sokołowska, teren płaski jak stół. Miejscowość uzdrowiskowa, szkoda tylko że w ruinie znajduje się tyle sanatoriów, szczególnie sanatorium dr Brehmera, za komuny - Grunwald.



 Do naszych czasów nie dotrwała też skocznia narciarska, a także znajdujący się w ruinie poniemiecki cmentarz, który mijamy na naszym szlaku. Na szczęście przetrwała cerkiew, zbudowana dla kuracjuszy z Rosji, którą zobaczymy następnym razem. Teraz ruszamy dalej Głównym szlakiem Sudeckim na Bukowiec(898), znajdujący się na północ od Sokołowska. Podejście strome, pomagam sobie - bukowym ,a jakże inaczej! - kijaszkiem. Wierzchołek słabo zauważalny, zejście ciężkie, też strome, potem trawersujące zbocze, i tak dochodzimy do schroniska Andrzejówka, które mijamy. Zbiegamy do Rybnicy Leśnej asfaltem, potem prosto na północ i lekko pod górę do Wałbrzycha. O 16 jesteśmy na dworcu głównym, z którego nic nie jedzie.



Niestety, początkowo nam się zdaje że będzie jechał pociąg, jednak okazuje się że w soboty akurat nie kursuje. Tracimy 10 minut i biegniemy jeszcze ponad 4 kilometry do przystanku dla busów, skąd udaje nam się z przesiadką w Świdnicy wrócić do Wrocławia. Niezmęczeni, niezmarznięci, wracam z przekonaniem, że w niedzielę udam się na trening. Czarkowi też się podobało, fajnie że byliśmy w kilku nowych dla nas miejscach. Trasa liczyła tylko 41km, przy przewyższeniu 1750. Następnym razem skusimy się na coś ambitniejszego. Tymczasem jutro biegnę połmaraton w Nowym Targu, właśnie siedzę w Polskim Busie gdy piszę te słowa.

Do następnego wpisu. Pozdrawiam wszystkich górołazów.