wtorek, 13 września 2016

Kraków - Rabsztyn, czyli sprawdzam jak wygląda Szlak Orlich Gniazd



    W ramach rekonesansu Szlaku Orlich Gniazd postanowiłem ruszyć w trasę, by ją trochę przetestować. Rozpocząłem bieg w miejscu, w którym się szlak rozpoczyna, czyli przy pętli tramwajowej "Krowodrza Górka" w Krakowie, a to, jak potoczy się moja dalsza droga - nie miałem jeszcze pojęcia.


poniedziałek, 5 września 2016

Piaskowcowe panopticum

 


 Dzień po sobotnim przemierzaniu Gór Kamiennych, mamy jeszcze trochę zapału by zobaczyć coś jeszcze, tym razem w nieco innej okolicy i całkiem innym mezoregionie.


wtorek, 19 lipca 2016

Wulkany energii

   
      Gdybym się spytał sam siebie, gdzie w Polsce znajdę wygasły wulkan, wskazałbym na tzw. Krainę Wygasłych Wulkanów, czyli Pogórze Kaczawskie. Jednak w ten niesławny weekend poprzedzony zamachem w Nicei oraz nieudanym puczem w Turcji jedziemy do mniej oczywistego miejsca, w którym znajdziemy wulkan.
     

W drodze na stożek wulkanu

czwartek, 7 lipca 2016

100 kilometrów sudeckiego upału

                                           


    A więc jadę. Miałem co nieco zamieszania z samym zapisaniem się na Sudecką 100 - od stycznia byłem PEWIEN że jestem zapisany i zapłacony. A nie byłem. Na szczęście tydzień przed startem chciałem sprawdzić, kogo to spotkam na trasie. I nie spotkałbym siebie. Nie było mnie. Szybki przelew i jestem, tyle że o kilka złociszy drożej płacę za start - i tak śmiesznie niska opłata jak za taki bieg.
    Sam udział w biegu - sprawa powiedzmy, honoru. Albowiem dwóch poprzednich edycji nie ukończyłem. Tym razem jakoś sobie powtarzałem - do trzech razy sztuka.


Oficjalne logo 28 Sudeckiej Setki


niedziela, 19 czerwca 2016

Eksplorator w sandałach

       Jeszcze rano nie wiedzieliśmy, gdzie się dziś udamy. Druga strona nie miała ochoty na wczesne wstawanie i wyjazd w góry - mimo to postanowiłem sprawić, by nie była to kolejna leniwa niedziela. Tak, wiem, to jakaś choroba psychiczna, ale ja po prostu nie potrafię powstrzymać się od poznawania nowych bądź odwiedzania starych miejsc, to taka mało groźna forma niedojrzałości. Przed 11 udaje nam się wyjść z mieszkania, a naszym celem jest kamieniołom Liban, położony tuż obok Kopca Krakusa, najstarszego zabytku Krakowa.

Widok na Kopiec dokładnie od południowej strony

poniedziałek, 30 maja 2016

Kleszcze, a ja chcę jeszcze

      W Boże Ciało wybrałem się z Czarkiem na Ślężę. Wyjazd późno, bo po 9, czyli coś co mi się nie za bardzo podoba.
    Bo napierać powinno się od samego rana. Dojeżdżamy tam przed 10, i tutaj potwierdzają się moje słowa - ekipa biegaczy o tej porze już wraca ze Ślęży, w czasie gdy my dopiero gramolimy się na szlak.
    Na żółty szlak w stronę Przełęczy pod Wieżycą. Prowadzi on koło domu dziecka, by potem wspiąć się na stoki Gozdnicy. Potem wybiegamy na łączkę z głazem, chyba narzutowym, i już jesteśmy na przełęczy.

Obelisk upamiętniający rotmistrza Pileckiego na Przełęczy pod Wieżycą

niedziela, 22 maja 2016

Dlaczego Ponzel skoczył i czego (jeszcze) nie ma na Wikipedii?



Dla ciekawych, tutaj pierwsza część wspomnień z majówki, a poniżej już druga, ostatnia część.


Dzień 3 - Poniedziałek 2 maja

        Dziś w planach wyjazd do Polanicy-Zdrój. W różnych celach - kobiety nie wejdą nawet do lasu, my zrobimy ponad 20km. W Polanicy będę dopiero drugi raz w życiu, za pierwszym razem przybiegłem tu z Wałbrzycha :)
      Dojeżdżamy na miejsce po 10, i od razu się rozdzielamy. Trasa jest, nomen omen, z góry założona, a tworzy ją pętla dookoła doliny Bystrzycy Dusznickiej. W mieście z początku lecimy deptakiem, by szybko dotrzeć do naprawdę wchodzącego w miasto lasu (a właściwie to miasto wchodzi w las).

Na deptaku w Polanicy

       

sobota, 21 maja 2016

Lista gór do zdobycia i szlaków do przebycia (na lata)



        Jest wiele miejsc, w które chciałem się udać w przyszłości, bliższej i dalszej. Tutaj zamieszczam listę moich celów turystycznych, które będę próbował realizować. Niektóre są łatwe i wymagają tylko pojechania w dane miejsce i prostego wejścia na szczyt. Inne wymagają większej ilości czasu. Jeszcze inne poza czasem i pieniędzmi wymagają jeszcze pewnych umiejętności i kondycji.
Nie mam takich aspiracji jeśli chodzi o konkretne zabytki znajdujące się w miastach, nie interesują mnie architektoniczne smaczki z dalekich krain, ani nie mam ochoty jeść chińskiego żarcia w Chinach. Do Chin to mogę pojechać połazić po górach :) Może kiedyś zapragnę zobaczyć jakieś konkretne miasto, ale takie sprawy to raczej przy okazji pobytu w górach ogarniam :) Bo przecież interesuję się historią różnych miejsc, tylko że większym magnesem jest dla mnie jednak przyroda, niejako historię odrzucając na bok.
A gdzie Ty chciałbyś pojechać?


Szczyty górskie, które chcę zdobyć, w jakiejkolwiek formie, byle tylko być na ich wierzchołku, na niektórych byłem w cieplejszej porze roku i chciałbym je zdobyć także zimą:


1. Mitikas(2918) - najwyższy szczyt Grecji, w masywie Olimpu, prawie wlazłem tam w 2014 roku, jednak oblodzenie i brak widoczności uniemożliwiło mi dotarcie na sam szczyt.

źródło: http://www.summitpost.org/view-from-skala-to-mitikas/120707


poniedziałek, 16 maja 2016

Majówka 2016 cz.1

            Tegoroczną majówkę zaczynam jak większość mieszkańców kraju nad Wisłą w kwietniu. W piątek zbieramy się w trójkę - Agi, Łątek i ja - do Długopola Górnego, na majówkowy pobyt w domku Madzi, która postanowiła nas wspaniałomyślnie przygarnąć w swoich skromnych progach. Skodą Piotrka docieramy z Wrocławia do Długopola dopiero późną nocą. Planowo miało być jeszcze jasno, ale planowo to Polski miało nie być, a my mieliśmy mówić po niemiecku. Tak więc po uroczystej kolacji i szybkiej kąpieli idziemy spać, wcale nie wcześnie, bo po północy.
         
Dzień 1 - sobota 30 kwietnia

W sobotę leniwie wyłazimy z łóżek. Plan na dziś - Śnieżnik(1425). Dla niektórych to plan maksimum, dla innych niekoniecznie. Po śniadaniu jedziemy do Międzygórza, a konkretnie na ostatni parking na szlaku na Śnieżnik. Pogoda ładna, w miarę ciepło, turystów, choć była już 10, nie za wiele. Idziemy szlakiem czerwonym, Głównym Szlakiem Sudeckim.

Gotujący się Piotr na ostrym podejściu

piątek, 29 kwietnia 2016

Run with the wolves



W piątek 10.10.2014 po południu razem z Czarkiem wsiedliśmy w pociąg do Międzylesia. Pogoda jak na październik ciepła i sucha. W Międzylesiu byliśmy po zmroku, a plan był taki by jeszcze trochę ponapierać, zanim rozbijemy namiot. Napieranie nie odbywało się jednak w szybkim tempie, a to z uwagi na plecaki, które ważyły po około 10 kg. Otaczająca nas ciemność też nie ułatwiała sprawy. A plecaki miały prawo być ciężkie, mieliśmy w nich zapas wody na kilka godzin, i wiktuały, które miały nam starczyć aż do niedzielnego popołudnia.

Niebieski szlak z Międzylesia pod Śnieżnik chyba nie jest często uczęszczany, czego jednak nie mogliśmy wiedzieć z całą pewnością, gdyż niewielu turystów podróżuje nocą, jednak my z powodu braku czasu i wybujałych wymagań co do długości trasy byliśmy do tego zmuszeni. Początkowo szlak biegł przez pola, by wbić się w końcu w las. W wiosce Jodłów pierwszy raz pomyliliśmy lekko drogę, korzystając z pomocy autochtona (pan był niesamowicie zdziwiony naszym pojawieniem się, ostrzegając, iż szlak jest kiepsko oznaczony) w jej odnalezieniu. W niedługim czasie, przy wyjściu z wioski, prawdopodobnie spotkaliśmy wilka. Zwierzę stało spokojnie i przyglądało się nam. W pośpiechu oddaliliśmy się. Tak, wilki występują w tej okolicy, jak dowiedzieliśmy się telefonicznie od znajomego.

Dalej obyło się bez niespodzianek, spaliśmy między Małym Śnieżnikiem(1337), a schroniskiem na Śnieżniku, na polance wolnej od borowinek, gdzie przybyliśmy o 22, po drodze napawając się prawie-pełnią, gwiazdami i zachmurzonymi widokami dolinek.


Tu kiedyś stał namiot

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Z pogańskim misiem w tle, czyli Górski Zimowy Maraton Ślężański

      Sobota 16 stycznia zaczęła się dla mnie o 5 nad ranem niezbyt przyjemnie. Bo do przyjemności nie należy skurcz w łydce(lewej), który przerywa i tak krótki sen(w piątek do późna siedziałem u Czarka, wcześniej jeszcze opychając się 15-stoma kawałkami pizzy na Festiwalu w Pizza Hut). Skurcz przeszedł, ale łydka nie była jak dla mnie w pełni sprawna, jakieś włókienka mięśniowe zdążyły się już zerwać. Do tego dołożyłem fakt, że czterodniowy pobyt w Tatrach w zeszłym tygodniu nie dodał mi formy, a nawet jeszcze nie w pełni do siebie doszedłem po łażeniu w tych paskudnych rakach, które zdążyły mi nadwyrężyć ścięgno prostownika palucha - na szczęście to chyba nie było zapalenie. Ale bieg (Górski zimowy maraton Ślężański - GZMŚ)zaliczyć trzeba, chociaż tak leżąc sobie po ciemku na łóżku nie miałem wielkiej ochoty jechać do Sobótki. Na śniadanie makaron z sosem, niestety przerwane wcześniejszym przyjazdem Rafała. Ok, jedziemy, na miejscu widać że w nocy śnieżyło obficie, co mnie uspokaja, nie powinno być problemów z przyczepnością na trasie. Cała masa znajomych, kto żyw przyjechał do Sobótki. Idę po pakiet, wbrew niektórym opiniom jest bogaty - w żadnym innym biegu nie dostałem takiej fajnej czapeczki, idealnie pasującej na moją czachę. Temperatura - lekko poniżej zera. Nie miałem wątpliwości, co założyć. Koszulka bez rękawów, najlżejsza "kurtka" z kieszeniami na obowiązkową NRCetkę i telefon, legginsy(cienkie),polarowe rękawiczki, a na łepetynkę buff byle jak zawiązany. Długo gramolę się w szatni, potem oddaje depozyt i idę na start, prawie się spóźniam, staję gdzieś z tyłu, co jest oczywistym błędem.

Start, i zaczynam się przeciskać do przodu. Zaczynamy od podbiegu, jak na razie znam trasę, kilka razy zbiegałem tym szlakiem. Zauważam, że sporo biegaczy których wyprzedzam dyszy na tym lekkim podbiegu, widać nie tylko ja za szybko startuję. Maratończycy biegną razem z "połówkowiczami"(którzy mają do zrobienia 24km, i to po cięższej części trasy), dlatego też nie rwę tempa i spokojnie posuwam się do przodu.



Gdzieś na początku :)

sobota, 2 kwietnia 2016

Wielkosobotnie rowerowanie


   Dawno już nie byłem w górach, i nie wiem kiedy będę, ale mocno ciągnie mnie w moje ulubione Bieszczady. Co prawda byłem tam tylko raz, nawet przez niecały czerwcowy tydzień w 2013 roku, ale urzekły mnie pięknem i świeżością połonin (banał), a także dzikością i ponurym pięknem Worka bieszczadzkiego. Na pewno na pozytywne wrażenie miała też wpływ pogoda - było zimno i padało. Bywały dni że nie widzieliśmy żadnych turystów oraz byliśmy jedynymi gośćmi w schronisku. Nie poznałem jeszcze Bieszczad pełnych turystów, może wtedy straciłyby swój urok jak Tatry latem? Nie wiem, ale chciałbym się przekonać. Niestety, góry te są niedostępne i ciężko mi jest jakoś w nie dotrzeć, to nie jest dla mnie jak weekendowy wyjazd w Tatry czy Masyw Śnieżnika. Zresztą, taki wyjazd też nie jest prosty.
Góry, poza radością i zmianą perspektywy, potrafią też niestety osłabić układ odpornościowy. I tak chyba było po moim powrocie z Beskidu Wyspowego. Złapałem jakiegoś wirusa i przez tydzień byłem wyłączony z treningów i pozbawiony nawet ochoty na myślenie o bieganiu. Takie uczucie niemocy potrafi odebrać chęć do życia i treningu, nastawia mnie na leniwe tory. I chyba słusznie, bo mógłbym sobie chyba tylko zaszkodzić dodatkowym wysiłkiem. Na szczęście już w Wielką sobotę byłem w stanie podjąć jakąś aktywność i mój wybór padł na rower.

niedziela, 20 marca 2016

Ostatni bieg tej zimy

    Sobota 19 marzec, ostatni dzień astronomicznej zimy, godzina 8:20, wysiadam z busa pod estakadą w Myślenicach. Planuję dotrzeć do Rabki, ale zostawiam sobie furtkę powrotną w Mszanie Dolnej.
Spod estakady wzdłuż zakopianki przebijam się do Małego Szlaku Beskidzkiego, jeszcze kawałek przez dzielnicę Zarabie i dobiegam do lasu, przy tym początku stromego podejścia. Tutaj zaczyna się też rezerwat "Zamczysko nad Rabą". Są nawet ruiny, podobno zamku z XII w.

Ruiny zamku

poniedziałek, 14 marca 2016

Wielka Sowa i gruby kot

Niedzielny poranek, chwilę przed szóstą, siedzę w kuchni i smażę naleśniki na śniadanie i jako prowiant na wypad w Góry Sowie. Jedziemy z Łątkiem do Walimia by sprawdzić jak ma się tam zima. Dojeżdżamy na miejsce przed 9, ale jakoś nie widzimy miejsce do zaparkowania, więc Łątek kieruje się na jemu wiadomy parking na przełęczy Walimskiej(755), gdzie w latach 1870-1945 istniało schronisko Sieben Kurfürsten (Siedmiu Elektorów). O ile lepiej zagospodarowane były Sudety przed wojną! Ale teraz też jest fajnie, są, poza Karkonoszami, uroczo dzikie.
Przełęcz Walimska i szadź na drzewach

sobota, 12 marca 2016

Tarta i Ślęża(zimą)

Zimy nie było, przynajmniej nie we Wrocławiu. Parę dni mrozu, kilka dni z błyskawicznie topiącym się śniegiem - to nie jest to co lubię. Gdzie się podziały te mrozy po -20 stopni, przy których wyjście na trening wymaga założenie na siebie czegoś cieplejszego niż najlichsze rajtki i zarzucenia na koszulkę biegową bluzy. Mam bluzę do biegania, w której nigdy nie biegałem, czy to nie jest dziwne? Tak więc znowu szukałem zimy, i jej resztki znaleźliśmy dziś na Ślęży. Nie pojechaliśmy, jak planowałem, do Wałbrzycha, ale na szybki wypad na Ślężę. Ale tu jest miejsce na małą dygresję.
Tarta, takie kruche ciast, słodkie lub słone, w wersji słonej jadłem ją pierwszy raz dopiero dwa tygodnie temu, i słono też kosztowała w Cafe Camelot w okolicach krakowskiego rynku. Tak więc po głowie chodziła mi myśl, że ja takie cuś sobie upiekę, szczególnie że Kilian Jornet gdzieś w "Biec albo umrzeć" zachwalał ją jako dobre źródło energii. I w ten sposób wczoraj wieczorem powstała moja pierwsza tarta, z tym że od razu poszedłem na całość i zrobiłem ciasta na jakieś 3 tarty - siedzą w zamrażarce.
Problem zaczął się gdy uświadomiłem sobie, że nie posiadam formy do tarty - użyłem tortownicy.
Całość nie wyszła idealnie z racji na kształt tortownicy, który utrudniał wyłożenie w jednym kawałku tarty na talerz - ale reszta procesu się udała.

wtorek, 8 marca 2016

Co nas kręci, co nas podnieca

W nadchodzącą sobotę w końcu szykuje się konkretny wypad w góry. Z racji na brak czasu idziemy na łatwiznę i znowu odwiedzimy Wałbrzych, chyba, że zdarzy się coś niespodziewanego. Od ostatniego wyjazdu sporo, jak na mnie trenowałem, kilka razy zrobiłem nawet dystans większy niż piętnaście kilometrów - zimą nie mam ochoty na dłuższe bieganie.
 Cały czas też pracowałem nad siłą innych partii mięśni niż nogi - zaniedbane ręce, klatka, brzuch. I to jak, mimo że w miarę regularnie ćwiczę chyba od listopada, może nawet wcześniej, to nadal jestem słabiutki. Wczoraj przeglądając internety trafiłem na ciekawy rodzaj pompek - Sphinx push up, niestety moje tricepsy są za słabe i nie dam rady robić tego ćwiczenia w podstawowej opcji, zostaje mi ułatwiona wersja. To samo tyczy się mostka - ledwo daję radę. Mam słabe mięśnie pleców, co odczuwam w czasie biegów górskich. Na całe szczęście poprawiłem brzuch i łapy, nawet wyglądam lepiej niż na zdjęciach z wakacji. Nadal zostaje do spalenia cała masa niepotrzebnej tkanki tłuszczowej, ciążąca mi w czasie biegu. W tym być może pomoże chwilowa rezygnacja ze słodyczy(6 dni w tygodniu). Doszedłem do wniosku, że puste kalorie nic a nic mi nie pomagają.
 Przed chwilką próbowałem też zrobić jak najdłuższego planka - niestety dałem radę wytrzymać tylko 2:20. Rekord świata to coś powyżej 5 godzin, czyli brzuch też do poprawki. Dlatego nadal powinienem intensywnie ćwiczyć nie tylko biegając, ale też ćwicząc w domu.
MGS 2014, zbieg w kierunku Radkowa

wtorek, 23 lutego 2016

Zakopiański zjazd

     W weekend 20-21 lutego 2016 byłem z Agi w Tatrach. Do Zakopanego przyjechaliśmy dosyć późno i dopiero o 10 wyszliśmy w trasę. Podobno trzeci stopień zagrożenia lawinowego, w takim razie bezpieczna trasa na Kopę Kondracką(2005). Idziemy do Kuźnic, jest dosyć ciepło, temperatura trochę powyżej 0. Po kilkunastu minutach zdejmuję polar i idę tylko w koszulce i nieocieplanej parce z Bundeswehry. Z Kuźnic do Doliny Kondratowej, trasa lekko już wyślizgana, turystów sporo, ale tylko na początku, ludziska idą głównie na Kalatówki. Dochodzimy do schroniska na Kondratowej Hali, tam więcej Skiturowców niż piechurów jak my. Po drodze zakładam, dla testu, kolce lekkoatletyczne. Sprawdzają się, jak nie ma śniegu, za schroniskiem muszę zmienić je na moje górskie buty.

Schronisko na Kondratowej Hali

sobota, 20 lutego 2016

IceBug Winter Trail

Sobotni Icebug Winter Trail to już właściwie trzeci start w tym roku, licząc jednego parkruna. Właściwie nie miałem go w planach, ale ulotkę reklamową znalazłem w pakiecie startowym na GZMŚ. I się zapisałem, z jeszcze nie najdroższym startowym. Połakomiłem się na bidon, pseudo-buff i pokrowiec termiczny, oraz gwarantowaną zimową aurę. Do Nowego Targu docieram autobusem, potem już na miejsce startu idę pieszo, bo komunikacja nie rozpieszcza częstością kursów. Trochę ponad 5km marszu mnie nie osłabi. Po drodze spotykam Alberta z Białogardu(Zachodniopomorskie), który na start biegnie. Zatrzymuję go, coby się chłopak nie zmęczył. Jak się okazuje, jest w podobnej formie co i ja, co się potwierdzi na biegu. W biurze zawodów już sporo osób, bo nie przybyliśmy jakoś specjalnie wcześnie. Ale na luzie wszystko załatwiam, nawet pobyt w toalecie. Organizatorzy zapowiadają śliską trasę i trudne warunki, no ale skąd ja znam tą gadkę, zawsze wszyscy straszą. Teoretycznie trzeba mieć przy sobie obowiązkowo gwizdek, NRCtkę. Mam te akcesoria, ale nikt tego nie sprawdza, bo i po co mi to na tak krótkim biegu i to jeszcze w dość korzystnych warunkach. Swoją drogą pod tą okoliczność kupiłem gwizdek, fajna sprawa, może mi się przyda. Wspominałem, że jest ciepło? Na pewno powyżej zera. Standardowo ubieram się w termoaktyw i megacienką kanarkową"kurtkę" z Decathlona. Plus cienkie legginsy, polarkowe rękawiczki i nowy, ajsbugowy erzac buffa. Ale ten pseudo-buff to niestety najgorszy tego typu produkt, jaki dostał się w moje wymagające łapki, ale że zapomniałem swojego, to musi mi wystarczyć. Ok, kieruję się na start, spotykam Andrzeja, Emila i Grzegorza, reprezentację Dolnego Śląska.




piątek, 12 lutego 2016

Wałbrzyskie impresje

         W zeszłą sobotę wybraliśmy się z Czarkiem w góry. Były różne propozycje, jednak wygrał pragmatyzm i starym zwyczajem udaliśmy się do Wałbrzycha - mekki Wrocławskich biegaczy. Ten idealny punkt wypadowy po  raz kolejny spełnił nasze wymagania i zaskoczył wspaniałymi doznaniami. 
Busem, którego przystanek znajduje się nieopodal mojego mieszkania, jedzie się do Wałbrzycha nieco ponad półtorej godziny. I to jest jeden z ważniejszych aspektów w bieganiu zimą - krótka podróż - dłużej mamy jasno na trasie. Kolejna ważna sprawa - cena, jedynie 12 pln w jedną stronę, do zaakceptowania w napiętym bardziej niż państwowy budżecie. Wysiadamy w samym centrum miasta, zaraz koło rynku, pierwsze kroki kierujemy tradycyjnie do Netto znajdującego się po drugiej stronie ulicy. Nie wiem która jest to nasza tam wizyta, ale sklep już dość dobrze znamy, kupujemy wodę i w drogę, jest 9 jak wyruszamy na szlak. Skandalicznie późno. Trasa wiedzie żółtym szlakiem przez Wałbrzych, koło Starej Kopalni - muzeum górnictwa.