sobota, 12 marca 2016

Tarta i Ślęża(zimą)

Zimy nie było, przynajmniej nie we Wrocławiu. Parę dni mrozu, kilka dni z błyskawicznie topiącym się śniegiem - to nie jest to co lubię. Gdzie się podziały te mrozy po -20 stopni, przy których wyjście na trening wymaga założenie na siebie czegoś cieplejszego niż najlichsze rajtki i zarzucenia na koszulkę biegową bluzy. Mam bluzę do biegania, w której nigdy nie biegałem, czy to nie jest dziwne? Tak więc znowu szukałem zimy, i jej resztki znaleźliśmy dziś na Ślęży. Nie pojechaliśmy, jak planowałem, do Wałbrzycha, ale na szybki wypad na Ślężę. Ale tu jest miejsce na małą dygresję.
Tarta, takie kruche ciast, słodkie lub słone, w wersji słonej jadłem ją pierwszy raz dopiero dwa tygodnie temu, i słono też kosztowała w Cafe Camelot w okolicach krakowskiego rynku. Tak więc po głowie chodziła mi myśl, że ja takie cuś sobie upiekę, szczególnie że Kilian Jornet gdzieś w "Biec albo umrzeć" zachwalał ją jako dobre źródło energii. I w ten sposób wczoraj wieczorem powstała moja pierwsza tarta, z tym że od razu poszedłem na całość i zrobiłem ciasta na jakieś 3 tarty - siedzą w zamrażarce.
Problem zaczął się gdy uświadomiłem sobie, że nie posiadam formy do tarty - użyłem tortownicy.
Całość nie wyszła idealnie z racji na kształt tortownicy, który utrudniał wyłożenie w jednym kawałku tarty na talerz - ale reszta procesu się udała.

Brzegi trochę opadły, ale poza tym super. Nadzienie - mniamuśne, idealna, autorska kombinacja brokułów, cebulki, wędzonej makreli i serku typu feta., tak więc zjadłem pół już wczoraj. I dziś rano nie mogłem się powstrzymać i druga połowa też została zjedzona. Około 6:30. A o 7:30 już ruszyliśmy na Ślężę. Samochód zaparkowany zaraz koło żółtego szlaku na Wieżycę, tam chyba nie wprowadzą żadnych opłat parkingowych. Temperatura - ciepło, 2-3 stopnie. Wilgotność wysoka, w Sobótce widać jeszcze resztki śniegu (bardziej niż nieliczne).
Żółty szlak na Wieżycę, zaraz koło parkingu
Ruszamy, a ja czuję na żołądku tą tartę. To chyba brokuły, co też zaraz wyczuwam, coś mi się odbija. Nie mam sił dziś na szybki bieg, Czarek mi coś ucieka. Zaczyna się podejście na Wieżycę, ja zdejmuję z siebie leciutką kurtkę i zostaje w termoaktywie, poprawiam plecak z camelbagiem, wzięty niepotrzebnie, w nim też niepotrzebne słodycze (dziś mam "słodki" dzień). Jedynie tyle się przydał, że mam gdzie ciuchy trzymać. Czarek znika mi z zasięgu oczu, zaczynam bo powoli gonić, ale poruszam się ledwo-ledwo, jak kondukt pogrzebowy. Z wielkim trudem wchodzę na Wieżycę(415).
Wieża Bismarcka
Zaraz potem zbiegam z niej, ścieżka w ciężkim stanie, trochę mokrych kamieni, trochę rozciapanego śniegu, stare dębowe liście. Dalej wypłaszczenie, mokro aż do nieprzyzwoitości, buty lekko przemoczone.
Dobiegam do wiaty, gdzie żółty łączy się z czerwonym, Czarek na mnie czeka i upewniając się że żyję rusza raźno pod górę. A z góry schodzi turysta - dziwne, jeszcze przed ósmą a on już na dół? Za nim kolejny, a mi nic jeszcze nie świta. Za nimi całe tłumy turystów. W końcu orientuję się o co chodzi - jeden z piechurów ma brzozowy krzyż. A więc Ekstremalna Droga Krzyżowa. Idą z Wrocławia nocą od 50 do 70 km, przegapiłem że to zaczęło się wczoraj, szkoda. Gonię Czarka, mijając ludzi wchodzących i schodzących, w tym znajomych Wasia i Niezgóda, też byli na EDK. Wreszcie szczyt, widoczność zerowa, temperatura powyżej 0.

Polana na Ślęży i chyba ja na zdjęciu
Ok, dajemy żółtym w kierunku przełęczy Tąpadła(384), zbiega się kiepsko, szczególnie trochę niżej, gdzie śnieg jest na wpół stopiony i bardzo śliski. Ślęża-Tąpadła w rekordowo powolnym czasie 15 minut, o połowę wolniej niż latem w sprzyjających warunkach.
Czarek wbiega na przełęcz
Dalej dosyć sztampowo kierujemy swe kroki w stronę Raduni(573), na której szczyt z powodu obecności rezerwatu nie prowadzi już szlak turystyczny. My po śladach dawnego szlaku niebieskiego wspinamy się stromym podejściem, jako pierwsi dziś turyści, co nie jest raczej dziwne zważywszy na warunki pogodowe, zaczyna padać śnieg z deszczem, niektórzy by powiedzieli że jest paskudnie, nam to w to nam graj.
Może nie widać, ale jest stromo
Ze szczytu zbiegamy na niebieski szlak, brnąc przez roztapiający się szlak, przebiegamy koło dawnego wyciągu narciarskiego i zbiegamy na Tąpadła, potem trawersując Ślężę czarnym szlakiem po jej wschodniej stronie,  dostarczając sporo wody naszym stopom. Szczególnie Czarek, gdyż dalej biega w coraz bardziej podartych butach, chyba chcąc chwalić się skarpetkami przed gawiedzią. Dobiegamy do czerwonego szlaku, i zbiegamy do miasta. Szlakiem płynie dosłownie rwący potok, myjemy sobie przynajmniej buty.
Dobiegamy do auta już o 10:11. 2:40 minut w trasie, jeden z krótszych moich wypadów na Ślężę. Wychodzi około 20km i 900m przewyższenia. Niewiele mniej przewyższenia niż na Zimowym Maratonie Ślężańskim.
Przemoczeni wracamy do Wrocławia, ciesząc się że mieliśmy okazję pobiegać trochę przy takich niesprzyjających warunkach.